Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Joe Elliott z Def Leppard: "W branży mają nas za bandę hałaśliwych pijaków" [ROZMOWA NaM]

Redakcja
Def Leppard to jeden z najważniejszych heavy metalowych zespołów w historii muzyki. Obok The Beatles, Led Zeppelin, Pink Floyd i Van Halen, jest jedynym zespołem rockowym, którego dwa albumy przekroczyły w USA sprzedaż 10 milionów egzemplarzy. Perkusista grupy przeżył wypadek samochodowy, w którym stracił lewą rękę, jednak pozostał w zespole i nagrał z Def Leppard najsłynniejszy album, "Hysteria". Przed warszawskim koncertem zespołu porozmawialiśmy z Joe Elliottem, wokalistą zespołu, który gra z Def Leppard od samego początku istnienia grupy.

Marcin Śpiewakowski: Nie czujesz się dziwnie, śpiewając od trzydziestu kilku lat „Rock of Ages” z tekstem „lepiej szybko spłonąć niż powoli gasnąć”?
Joe Elliott: Nie! Piosenek rockowych nie piszesz z myślą o tym, co wydarzy się za trzydzieści lat, ale po to, żebyś miał co zagrać następnego dnia na koncercie. Pisze się tu i teraz. Nie sądzę, żeby Roger Daltrey [wokalista The Who - przyp. red.] przewracał oczami za każdym razem, gdy śpiewa „mam nadzieję, że umrę zanim się zestarzeję”. Może i ma teraz 71 lat, ale piosenka „My Generation”, z której pochodzi ten cytat, wciąż symbolizuje to, co The Who mieli do powiedzenia w 1965 roku. Za każdym razem, gdy ktoś gra to na żywo albo w radiu, to pewien hołd złożony historii muzyki i machina czasu przenosząca słuchacza do rockowej rewolucji lat 60. Piosenki się nie starzeją, ale jeśli zaczniesz zbyt poważnie analizować teksty, prędzej czy później uznasz, że każdy utwór, nawet Boba Dylana, traci na aktualności. Bo – jak by powiedział Dylan – czasy się zmieniają.

Akurat Dylan jest tu o tyle ciekawym przykładem, że bardzo rzadko gra swoje najsłynniejsze utwory, bo twierdzi, że już nie potrafi się z nimi utożsamiać.
A może po prostu jest już nimi śmiertelnie znudzony? Zresztą Bob Dylan to enigma. Nie przestrzega zasad i nigdy nie wiadomo, co zrobi. Kiedy w 1965 r. porzucił folk i zaczął grać na gitarze elektrycznej, jego najwięksi fani nazwali go zdrajcą i Judaszem. Gdyby dowiedzieli się, że w 2015 r. nagra album z coverami, pewnie zabiliby go tam na miejscu. Jeśli teraz nie gra swoich najważniejszych utworów, to robi tak pewnie dlatego, że już nie pamięta, jak leciały (śmiech). Ale do czego zmierzam: Stonesi ciągle grają „Satisfaction” czy „Gimme Shelter”, a Paul McCartney stare hity the Beatles dlatego, że ludzie chcą je usłyszeć.

Kilka dni temu Kiss przyznali się, że na trasie w Japonii część partii instrumentalnych leciała z playbacku – podobno dlatego, że były za trudne, żeby zagrać je na żywo. Rob Halford z Judas Priest korzysta z promptera, podobnie zrobił Brian Johnson z AC/DC podczas rozdania nagród Grammy. Powinniśmy się martwić o kondycję legend rocka?
Prompter to nic takiego. Mick Jagger korzysta z niego od lat, Axl Rose wspomagał się prompterem w wieku 28 lat – takich przykładów jest mnóstwo. Ja sam raz skorzystałem z promptera, kiedy musiałem zaśpiewać „Lucy in the Sky with Diamonds”, a nie miałem czasu, żeby nauczyć się tekstu. Jeśli nagrałeś ponad sto utworów, nie jesteś w stanie zapamiętać wszystkich, więc prompter nie jest niczym złym. Oczywiście jeśli grasz w kółko 15 utworów, powinieneś być w stanie polegać tylko na pamięci. Dziwi mnie tylko, że Kiss korzystali z playbacku, bo graliśmy razem w zeszłym roku i wszystko na pewno było na żywo. Ale Def Leppard zawsze gra na żywo, jeśli do tego zmierzasz. Czasem na potrzeby nagrywania teledysku trzeba udawać, że się gra, podobnie podczas niektórych występów w telewizji. Ale kiedy wychodzimy na scenę, nie ma mowy o playbacku.

Czujesz jakąś różnicę w graniu koncertów teraz, a trzydzieści lat temu?
Oczywiście! Teraz jestem bardziej świadomy tego, czym są koncerty, zespół gra dużo lepiej niż kiedyś, mamy też lepszą technologię. W latach 80. odsłuchy były marne, zespół grał głośno, publika była głośna, a ja ledwo słyszałem, co śpiewam. Nie mogłem się ruszyć sprzed odsłuchu, bo przestawałem w ogóle się słyszeć. Teraz mam słuchawkę w uchu i mogę robić co chcę. Koncert jest dzięki temu atrakcyjniejszy i po prostu lepszy.

Parę lat temu zagraliście trasę ze Steel Panther, zespołem, który parodiuje heavy metalową scenę z lat 80., a więc też was. Co o nich myślisz?
Przezabawny zespół! Na początku chcieli grać poważną muzykę, ale nic z tego nie wyszło, więc przekształcili się w komediowy zespół w stylu Spın̈al Tap i nagle ludzie zaczęli kupować ich płyty. To zresztą świetni muzycy, piszą kapitalne kawałki, kradnąc na prawo i lewo od Bon Jovi, Scorpionsów czy Whitesnake, tylko w tekstach robią sobie jaja. To jedyna różnica.

Czytaj też:

Słuchasz młodych zespołów rockowych?
Bardzo rzadko. Żaden z tych zespołów nie gra niczego, czego nie słyszałbym już wcześniej przez ostatnich trzydzieści parę lat. Tak naprawdę większość młodych grup brzmi, jakby próbowali odtworzyć brzmienie jakiegoś zespołu, który już od dawna nie istnieje. Zresztą wystarczy spojrzeć na zdjęcie na okładce płyty – wyglądają jak Guns’n’Roses i będą brzmieć jak Guns’n’Roses. Mam audycję w radiu Planet Rock i ludzie przysyłają mi ciągle jakieś nowe rzeczy, ale wszystko jest bardzo podobne do siebie, nie ma nic ekscytującego, więc na ogół po prostu trzymam się tego, co już znam.

Gdybyś miał pójść teraz na koncert AC/DC albo Airbourne - zespołu, który bardzo mocno się nimi inspiruje- który byś wybrał?
Poszedłbym na AC/DC, Brian Johnson to mój przyjaciel, więc wpadłbym przy okazji na herbatę (śmiech). A poważnie, występ zespołów pokroju AC/DC to nie zwykły koncert, a wydarzenie. Grają rzadko, a kiedy już grają, robią to naprawdę dobrze. Tego żaden młody zespół nie przebije.

Czyli liczy się doświadczenie, nie entuzjazm?
Nie straciłem jeszcze nadziei w młodych wykonawców, ale sam entuzjazm nie wystarcza. Kiedy pojawił się Van Halen, to było jak powiew świeżego powietrza. Nikt wcześniej nie robił takich rzeczy z gitarą. Thin Lizzy byli wyjątkowi, tak samo UFO, a jeszcze wcześniej Led Zeppelin czy Black Sabbath. Teraz to się skończyło. Mało kto stara się przesuwać granice gatunku, tak jak zrobił to Green Day z „American Idiot”, Muse pięć lat temu, czy Foo Fighters robią właściwie przez cały czas.

Czytaj więcej o koncercie:

Ostatnio powiedziałeś, że odmówilibyście, gdyby Def Leppard miał być wprowadzony do słynnej Rock’n’Roll Hall of Fame. Dlaczego?
Bo to żadna atrakcja. Co zyskujesz trafiając do Rock’n’Roll Hall of Fame? Nikt mnie nagle nie zaprosi, żebym zagrał z Led Zeppelin. To nagroda bez znaczenia. Jeśli sprzedasz milion płyt, zyskujesz publiczność, a jedyni ludzie, których zdanie ma znaczenie w przemyśle muzycznym, to ci, którzy kupują twoje płyty. Jeśli sprzedałem milion egzemplarzy, wiem, że oznacza to, że milion osób sięgnęło do kieszeni i wydało ciężko zarobione pieniądze na moją muzykę. Mogę mieć tylko nadzieję, że dostali w zamian przynajmniej tyle, ile dali nam i że czują, że nasza muzyka jest warta wydanych pieniędzy. A teraz wróćmy do Rock’n’Roll Hall of Fame. Kto decyduje, kto tam trafia?

Nie wiem.
Ja też nie. Nikt nie wie! Do fanów należy tylko 6 procent głosów. Kim są więc ci ludzie, którzy uważają, że mogą zdecydować, kto tam trafi, a kto nie? 94 procent głosów trafia w ręce managera Bruce’a Springsteena, U2, Madonny i tak dalej. A oni nie chcą Def Leppard, Mötley Crüe czy Ozzy’ego Osbourne’a w Rock’n’Roll Hall of Fame, bo dla nich jesteśmy tylko bandą hałaśliwych pijaków. Oni chcą Springsteena, U2, Toma Petty’ego, Boba Dylana i tak dalej. To zamknięty klub, do którego nie chcę należeć.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto