Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oberschlesien: "Jeśli chcesz rozpalić tłum, sam musisz płonąć jak pochodnia" [ROZMOWA NaM]

Marcin Śpiewakowski
Wywiad z Oberschlesien
Wywiad z Oberschlesien Radek Polak.com
Oberschlesien to sześcioosobowy zespół grający industrialny metal, nazywany "śląskim Rammsteinem". Śpiewają tylko po śląsku, tworząc "piosenki o etosie pracy górnika, rozstaniach i powrotach, ludzkich słabościach, kobietach, motocyklach...". Z okazji premiery drugiej płyty zespołu, porozmawialiśmy z Michałem Stawińskim, wokalistą Oberschlesien, i Marcelem Różanką, założycielem grupy.

Kiedy zakładaliście Oberschlesien, mieliście aspiracje, żeby stać się muzycznym głosem Śląska?
Michał: To wypłynęło z nas samo. Miłość do miejsca, z którego się pochodzi – u nas na to się mówi hajmat – jest na Śląsku bardzo duża. A że staliśmy się takim jakby głosem Śląska, to to wyszło samo.

Marcel: Marzyłem, żeby nasza kapela stała się takim głosem, bo do tej pory czegoś takiego nie było. W bluesie śpiewało się po śląsku, był Skrzek, ale w czasach, kiedy zaczynaliśmy, poza bluesem nie było takich zespołów.

Nie boicie się, że Wasza muzyka wpisuje się w stereotyp przemysłowego, ponurego Śląska?
Marcel: To jest właśnie największa prawda. My jesteśmy przesiąknięci tą przemysłowością i ta prawda nas broni, kiedy ktoś nas porównuje do wiadomo jakiego zespołu. Bo to co gramy i jak gramy wypływa z nas, z naszej ziemi.

Michał: Tak się to kojarzy, bo tak jest. Przemysł, węgiel i stal, czerń i srebro - aż świeci na tym naszym Śląsku. Dlatego oprócz bluesa, z którego słynie Śląsk, powinno się tam grać właśnie industrial. To jest muzyka, która pasuje do rodowodu tej ziemi.

Bo blues to taki trochę importowany gatunek.
Marcel: Wydaje mi się, że blues przylgnął do Śląska, bo wypłynął z pól bawełny, stworzyli go biedni, ciężko pracujący ludzie, którzy mieli żadnej innej przyjemności z życia. I ta muzyka była dla nich osłodą, żeby przetrwać trudne dni. Na Śląsku ludzie ukochali bluesa, bo ich praca i ich życie też są bardzo ciężkie.

Z Waszych tekstów wypływa taki raczej pesymistyczny obraz Śląska: jest biednie, nie żyje się łatwo…
Michał: Pokazujemy prawdziwy obraz. Piszemy jak jest. Piszemy o górniku, który nie wie, czy wróci z szychty na górę, o codziennych problemach. Unikamy tylko polityki, bo chcemy łączyć, a nie dzielić.

Marcel: Przede wszystkim chcemy przypomnieć, że fajnie być Ślązakiem. Człowiekiem, który wie, jakie są jego korzenie. Stąd wziął się pomysł na Oberschlesien, bo śląskość była wciśnięta w taki róg, że wszyscy myśleli, że już nie żyje.

Michał: Język śląski był przez kupę lat nękany, nie można było swobodnie mówić po śląsku na korytarzach w szkole. Pamiętam jak pani od polskiego mi ładowała za to uwagi. W domach rdzenni Ślązacy uczyli mówić dzieci po polsku, żeby było im potem łatwiej żyć. Przez długie lata ludzie zapomnieli o tej gadce, bo wstydliwie było mówić po śląsku. My chcieliśmy to przywrócić.

Macie dużo do powiedzenia i Wasz głos Was wyróżnia, ale powiedzmy to głośno – brzmicie jak Rammstein. Szukacie swojego charakterystycznego brzmienia?
Marcel: Dla niewyrobionego słuchacza w tym gatunku wszystko brzmi podobnie. Wszyscy, którzy znają industrial tylko powierzchownie, uważają, że Rammstein to wymyślił, a przecież oni też się inspirowali innymi zespołami. Trudno się wyróżnić, wiadomo, można dodać trochę więcej elektroniki…

Michał: Właśnie, przecież jak słuchasz Kraftwerk, myślisz sobie „kurde, to przypomina Rammsteina”. Ale masz rację, wiemy o tym i uciekamy od tego. Z drugiej strony, Rammstein to zespół grający muzykę, która naprawdę nas kręci. Każdy zespół przez to przechodzi - najpierw naśladujesz to, co grają twoi idole, robisz dwa-trzy covery. Potem jest druga płyta, już inna. Dla nas to jest już naprawdę duży skok, ale ludzie mówią „no uciekliście… troszeczkę” (śmiech) Trzecia płyta będzie już zupełnie nasza.

Marcel: To jest trochę jak ze stylem niemieckim w piłce nożnej. Cały świat tak gra, ale każda drużyna ma innych zawodników, inne inklinacje, inne usposobienie. Mówi się, że poszczególne drużyny grają zupełnie inaczej, ale grają tak naprawdę tym samym stylem.

Jeśli chodzi o koncerty, skupiacie się mocno na strefie wizualnej…
Michał: Chcemy pieścić dwa zmysły – słuch i wzrok. Wtedy łatwiej o ciarki, a po to się idzie na koncert, żeby je poczuć.

Marcel: Tu znowu ktoś powie: „A, to zupełnie jak Rammstein”. Ale chłopaki z Rammsteina nigdy nie ukrywali, że wzięli to od zespołu Kiss, który bardziej sprzedał swój wizerunek, niż muzykę. My próbujemy robić inaczej, po swojemu. Nas też nakręca to show, które robimy. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli chcesz rozpalić tłum, sam musisz płonąć jak pochodnia.

Jest coś, co chcieliście zrobić na scenie, ale wiedzieliście, że to nie przejdzie albo nie dało się tego zrobić, na przykład ze względów finansowych?
Michał: Tak, ja chciałem zjeżdżać na scenę w szoli, tej windzie, która zabiera górników na dół. Chcieliśmy perkusję w klatce, gitary zjeżdżające na łańcuchach na scenę. I kiedyś to na pewno zrobimy. Strzaskamy jeszcze to wszystko. Trzeba tylko wymyślić, jak zespawać konstrukcje…

Marcel: Inni muzycy się nam dziwią na festiwalach, jak to wszystko zorganizowaliśmy, a my to po prostu robimy sami. Nam zawsze jest mało, bo myślimy już o nowych rzeczach, ale dla kogoś z zewnątrz nasze koncerty to jest szaleństwo. Pirotechnika, jakieś wybuchy, dymy, ognie, lasery… naprawdę zapraszamy na koncerty, bo za każdym razem jest coś nowego, zaskakującego.

Macie dużo krytyków?
Michał: Zawsze są tacy, którzy powiedzą: „patrz, co za pajace, po śląsku śpiewają, skaczą po scenie, ogień rozpalają, pryskają jakimiś iskrami, głupa z siebie kleją i myślą, że coś zrobią”. Każda kapela takich ma.

Marcel: Na szczęście my tylko do czasu, kiedy przyjdą na koncert.

Michał: Zawsze po koncercie schodzimy do ludzi, rozmawiamy, robimy zdjęcia. Kochamy kontakt z publicznością, bo sami nią byliśmy i wiemy, jak to jest fajnie, kiedy muzyk zeskakuje ze sceny, przybija piątkę i tak dalej. No i kiedyś po koncercie jeden gość nam mówi „W sumie to przyszedłem tutaj tylko lachę z was pokłaść” (śmiech) Ale potem mówi „I wiecie co? Macie nowego fana”. I przepraszał nas za siebie. Za to, że przyszedł się pośmiać. Ja zresztą często widzę takich ludzi ze sceny. Na początku się taki gość uśmiecha, ale wiesz, to nie jest taki przyjazny uśmiech. Na drugim kawałku się już przestaje uśmiechać, w trzecim zaczyna przytupywać, no a w czwartym jest już nasz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto